"Wir całkowitego zrozumienia ewokuje obraz wszechświata metodą ekstrapolacyjnej analizy materii. Dla wyjaśnienia: Ponieważ na każdą cząsteczkę materii we wszechświecie oddziaływują w jakiś sposób wszystkie pozostałe cząsteczki materii wszechświata, teoretycznie możliwe jest wnioskowanie o właściwościach wszystkiego, co istnieje – o każdym słońcu, każdej planecie, ich orbitach, składzie chemicznym oraz ich historii ekonomicznej i społecznej – na podstawie wyników badań dowolnego elementu wszechświata, czyli na przykład kawałka ponczowego tortu." Douglas Adams - Restauracja na końcu wszechświata.


... kawałka tortu lub plasterka soczystej wołowiny - bez chwili zastanowienia dodał Sasza.


środa, 15 sierpnia 2012

Pozdrowienia z mgławicy NGC 3372

Dostaliśmy kartkę z pozdrowieniami od Rusłana. Pięknie się chłopak prezentuje na tle jednej z największych i najpiękniejszych mgławic.

Rusłanek i  Mgławica Carina.

7 i pół tysiąca lat świetlnych od Ziemi. Wielkość prawie 300 lat świetlnych. Matecznik młodych, jasnych gwiazd. No i wspaniała Eta Carinae - błękitny nadolbrzym świecący z mocą 5 milionów Słońc.

Ech - wysoko i daleko chłopak zaszedł. Aż się w głowie kręci, gdy próbuję sobie to wyobrazić. Żeby ewokować taaaką! mgławicę potrzebny jest naprawdę ogromny kawał wołowiny - zadumał się Sasza.

piątek, 3 sierpnia 2012

Świat należy do mnie! I dolina Koordy.

Raport okresowy nr 168 agenta F.A.L.K.A


16 października 2002 roku, czas lokalny, Ziemia - trzecia planeta Układu Słonecznego, Galaktyka Drogi Mlecznej, Ramię Oriona, 28 000 lat świetlnych od centrum Galaktyki. 

Szkic poglądowy pokazujący wygląd Libla z tyłu. 
Zgodnie z zaleceniem Wysokiej Rady Bezpieczeństwa kontynuuję przegląd lokalnych źródeł pisanych.

Pierwsza, zdumiewająca obserwacja to częstotliwość i różnorodność kontaktów z innymi gatunkami zamieszkującymi te i inne Kosmosy. Praktycznie wszystkie źródła wspominają o takich kontaktach. Zadziwiające, że Oni mieszkając na takim zakupiu kosmosu (pardon my French) mają tak bogate kontaty z Nieziemcami.

Jako, że moje źródła są ograniczone do biblioteczki dwójki moich własnych, adoptowanych Onych, dopuszczam możliwość, że są one wybiórcze. Być może tendencyjne. Zastanawiam się, czy Oni nie mają przebłysków intuicji  na temat mojej prawdziwej natury i misji.

Dodatkowo Oni zupełnie nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństw związanych z kontaktem z Nieziemcami! Sto procent zaufania. Poniżej znajduje się fragment jednego ze źródeł, opisującego kontakt z niezwykle niebezpieczną rasą, która zasiedla każdą w miarę nadającą się do życia planetę i bezwzględnie wykorzystuje gatunki zastane!

Załączam fragment jednego z ciekawszych źródeł na jakie natrafiłam. Niniejszy fragment został podpisany przez agenta KUTTNERHENRY.

Wszelkie podobieństwo opisanych istot do innych gatunków (równie puchatych, z dużymi oczami, lubiących pić mleko z filiżanek za pomocą różowych języczków i zupełnie nie mających nic wspólnego z tymi bezwzględnymi najeźdźcami z Kosmosu) jest przypadkowe i nawet wcale niepodobne.

Podpisane przez Agent F.A.L.K.A.

Lible zaczęły podskakiwać niecierpliwie.

- Na dworze wczoraj było zimno - powiedział jeden z nich z wyrzutem. - Powinieneś był nas wpuścić. Świat należy do nas. Długa końska twarz Galleghera wydłużyła się jeszcze bardziej.

-Więc tak. Skoro zbudowałem machinę czasu, choć wcale tego nie pamiętam, zapewne pojawiliście się tu z jakiegoś innego czasu. Mam rację?

- Oczywiście - przytaknął jeden z Libli. - Pięćset lat czy coś koło tego.
- Ale wy nie... jesteście ludźmi? To znaczy, my się w was nie przekształcimy?
- Nie - powiedział najgrubszy Libl z zadowoleniem. - Wam trzeba by było tysięcy lat, abyście mogli stać się gatunkiem dominującym. My jesteśmy z Marsa.
- Mars... przyszłość. O! Mówicie... po angielsku?
- W naszych czasach na Marsie są Ziemianie. Czemu nie? Czytamy po angielsku, mówimy, wszystko wiemy.

Gallegher mruknął coś pod nosem.

- I jesteście rasą dominującą na Marsie?
- No, niezupełnie - jeden z Libli zawahał się. - Nie na całym Marsie.
- Nawet nie na połowie - dodał inny.
- Tylko w Dolinie Koordy - obwieścił trzeci. - Ale Dolina Koordy jest ośrodkiem Wszechświata. Bardzo wysoka cywilizacja. Mamy książki. O Ziemi i tak dalej. Nawiasem mówiąc, chcemy podbić Ziemię.
- Naprawdę? - zapytał Gallegher machinalnie.
- Tak. Nie mogliśmy tego zrobić w naszych czasach, rozumiesz, bo Ziemianie nie chcieli nam pozwolić, ale teraz pójdzie łatwo. Wszyscy będziecie naszymi niewolnikami - powiedział Libl błogim tonem. Miał około trzydziestu centymetrów wzrostu.

- Macie jakąś broń? - zapytał dziadek.
- Nie potrzebujemy jej. Jesteśmy mądrzy. Wiemy wszystko. Nasza pamięć jest bardzo pojemna. Możemy zbudować dezintegratory, miotacze termiczne, statki kosmiczne...

- Nie możemy - odrzekł inny Libl. - Nie mamy palców. - To była prawda. Lible miały tylko kosmate łapki, dość nieprzydatne, pomyślał Gallegher.
- No to - powiedział pierwszy Libl - zmusimy Ziemian, żeby zbudowali nam broń.

Dziadek golnął sobie whisky i zadygotał.

- Czy zawsze zdarzają ci się takie rzeczy? - zapytał. - Wiedziałem, że z ciebie ważny uczony, ale myślałem, że uczeni robią trzepaczki do atomów i inne takie. Na co komu machina czasu?
- Ona nas przyniosła - powiedział Libl. - Ach, cóż to za szczęśliwy dzień dla Ziemi.
- To zależy - powiedział Gallegher - od punktu widzenia. Zanim wyślecie ultimatum do Waszyngtonu, może mógłbym was czymś poczęstować? Może spodeczek mleka, czy co?
- Nie jesteśmy zwierzętami! - oburzył się najgrubszy Libl. - Pijemy z filiżanek, słowo!

Gallegher przyniósł trzy filiżanki, podgrzał trochę mleka i rozlał. Po chwili wahania postawił filiżanki na podłodze. Dla tych niewielkich stworzonek stoły były o wiele za wysokie. Piszcząc uprzejmie "dziękujemy" Lible ujęły filiżanki w tylne łapki i zaczęły chłeptać mleko długimi, różowymi języczkami.

- Dobre - powiedział jeden.
- Nie gadaj z pełnymi ustami - skarcił go najgrubszy, który wyglądał na szefa.