"Wir całkowitego zrozumienia ewokuje obraz wszechświata metodą ekstrapolacyjnej analizy materii. Dla wyjaśnienia: Ponieważ na każdą cząsteczkę materii we wszechświecie oddziaływują w jakiś sposób wszystkie pozostałe cząsteczki materii wszechświata, teoretycznie możliwe jest wnioskowanie o właściwościach wszystkiego, co istnieje – o każdym słońcu, każdej planecie, ich orbitach, składzie chemicznym oraz ich historii ekonomicznej i społecznej – na podstawie wyników badań dowolnego elementu wszechświata, czyli na przykład kawałka ponczowego tortu." Douglas Adams - Restauracja na końcu wszechświata.


... kawałka tortu lub plasterka soczystej wołowiny - bez chwili zastanowienia dodał Sasza.


wtorek, 30 marca 2021

Rezurekszyn i Armagedon

Agentka Falka wróciła do Centrali. Pamiętała rozpacz Dwunogów, gdy Rusłan znienacka poleciał do mgławicy NGC 3372 i zostawił ich nieutulonych w żalu i kapiących z kanalików podpatrzydłowych. Całkiem by się odwodniły te Dwunogi. 

Falka zawsze dbała o morale załogi i gospodarzy bazy więc coś tam zachachmęciła w sferach niebieskich i metafizycznym paluszkiem wysłała do Dwunogów Lucjusza Bengalskiego. 

Lucjusz pieszczotliwie nazywany jest Szatanem ze względu na bezpardonowe szaleństwo i armagedon, który wprowadza na zajętym terenie. Szaleństwo i chaos to jego domena. 

Agentka Falka oczywiście wysłała znak, że Lucjusz jest od niej. Przyjechał do nas dwa tygodnie po teleportacji Falki do Centrali i miał na skafandrze wpleciony znak miłości. Jako, że jest Szatanem znak miłości jest na odwrót. Wiadomka. 

Znak miłości do góry nogami ;) Kto widzi?


Lucjusz na razie nie ma przydzielonej rangi i stanowiska, bo wpadł znienacka do bazy. Prawdopodobnie zastąpi Falkę w roli agenta szybkiego reagowania. Ma zdolności chłopak choć na razie to szczyl i narwaniec.

Dwunoga rozmawiała z Centralą od kilku miesięcy, bo nie ma co ukrywać - posiłki były konieczne. Dwunoga wpłaciła nawet zaliczkę na poczet akredytacji nowego agenta ale spodziewaliśmy się go najwcześniej za pół roku. Planowano bowiem całkiem nowy miot Agentów Specjalnych. 

Gdy Falka teleportowała się do Centrali, okazało się, że jest jeden Agent już niemal gotowy do ekspedycji. Miał być Reproduktorem Agentów ale okazało się, że zaszły w jego ubarwieniu zmiany, które uniemożliwiły mu pełnienie tej zaszczytnej funkcji. Chodzi mianowicie o pojawienie się znienacka małej, białej plamki na szyi. Wiadomo, kto w tym maczał paluszki... Falka załatwiła sprawę z właściwą sobie lekkością i wdziękiem. Teleportowała się do Centrali ale Dwunogom zostawiła młodego Agenta Lucjusza zwanego Szatanem. 

Dwunogi dzięki tej sprytnej operacji nie przeciekają i nie odwodnią się. Są bezpieczni. 
Do końca na stanowisku. 
Niezastąpiona agentka FALKA.


***

Lucjusz Bengalski pochodzi z doskonałej hodowli kotów bengalskich 𝑆𝑖𝑟𝑜𝑐𝑐𝑜 𝐵𝑒𝑛𝑔𝑎𝑙𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝐶𝑎𝑠𝘩𝑚𝑒𝑟𝑒𝑠. Więcej o tej hodowli i kotach bengalskich możecie dowiedzieć się tutaj https://www.facebook.com/bengalskiekoty

Serdecznie polecam. Hodowcy to pasjonaci. A Lucjuszek (de domo Lucky Jack) trafił do nas w świetnej kondycji fizycznej i psychicznej. Jest bardzo słodki i kochany choć to Szatan ;) jak to kot bengalski ;) 

Ostateczna zmiana powłoki cielesnej

Agentka FALKA została wezwana do Centrali. Powłoka cielesna po 21 latach użytkowania nie była w stanie już się zregenerować. I żadne odwołania nie zostały wzięte pod uwagę. FALKA ewakuowała się na własnych warunkach - jak zawsze. Już był umówiony specjalista do eutanazji i teleportacji. Miał stawić się w bazie o godzinie 21.00 czasu lokalnego ale Falka teleportowała się do Centrali samodzielnie godzinę wcześniej. 

Powłoka cielesna została skremowana w odpowiedniej maszynie jako, że nie nadawała się już do ponownego użytku. 



Saszynek zapewne skakał z radości, gdy Falka pojawiła się w Centrali. Znowu są razem. Tylko Falka na tej dalekiej placówce na krańcach Drogi Mlecznej dawała Saszy poczucie bezpieczeństwa i uczyła go przetrwania.


Do zobaczenia Faleczko <3

poniedziałek, 24 marca 2014

Wyższa matematyka i wieloznaczność trójkątów.

- To przechodzi kocie pojęcie - jęknął Sasza, zrzucając z pleców rudego najeźdźcę.
Bezzwłocznie oddalił się kurcgalopkiem i zajął z góry upatrzoną pozycję na podwyższeniu z kanapowej poduchy. Bez zwykłego sobie dystansu i z niepokojem przyglądał się hycom i susom rudej kosmicznej pchły. Ci na Górze już całkiem poszaleli przysyłając na placówkę tego smarkacza.

Z archiwum Lwi Pyszczek*PL
Najeźdźca skakał jak na sprężynce prężąc mięśnie i ścięgna. Napinał silny kark i chude pośladki.
- Kęsim, kęsim - pokrzykiwał podskakując z zapałem.
Parady na tylnych, kangurzych łapach z rozcapierzonymi paluchami przednich. Dzikie toczenie wzrokiem i nieoczekiwane salta w powietrzu. Śruby i obroty. Wyskoki i uskoki. Ding - ding - ding. Ruda pchła wykonała krótki układ dowolny w ramach mistrzostw galaktycznych w gimnastyce kotowej i rozklapciła się leniwie na brązowej podłodze, jakby jej kto wcisnął guziczek "off".

Sasza zmrużył oczy konstatując, iż sprężysty młodzieniec w kolorze cynamonowej kory, z właściwą sobie gwałtownością, przeszedł  do fazy snu. Nie ma co marnować czasu, trzeba szybko spać zanim maluch nie przejdzie w następną fazę aktywną. Sen przyszedł natychmiast a z nim owinięte sennym surrealizmem wspomnienia.

To było kilka miesięcy temu. Poranna odprawa w mesie stacji. Krótki komunikat, który wyświetlił się na wirtualnym holoekranie: "Wysyłamy posiłki." Ach... jakże byłem niedomyślny, jakże naiwny - zafrasował się Sasza ze wstydem wspominając swoją pomyłkę. Jakże się cieszyłem - posiłki, przesyłają posiłki! W końcu nie będę zdany na nędzne porcje wołowiny wydzielane skąpo przez Dwunogów. W końcu będę mógł z nadzieją dążyć do matematycznego kształtu idealnego! Nawet nie wiecie ile to znaczy dla mojego ścisłego umysłu pełnego całek, algorytmów, fluktuacji, procesów stochastycznych i topologii rozmytych zbiorów...

Przez sen Saszynka popłynęły szalone wzory i znaki, symbole i wykresy. Podświadomość rozwinęła żagle na bezpiecznym oceanie zaawansowanej algebry, statystki, mechaniki kwantowej i teorii estymacji.



Nie przerywajmy snu Saszynkowi...

Niech płynie w bezpiecznym kokonie teorii, zanim będzie znów musiał zmierzyć się z rzeczywistością, w której rozpycha się młodociany radiotelegrafista przysłany z Centrali.

Wyobraźcie sobie jak wielkie było rozczarowanie Saszy, gdy zorientował się, że obiecane "posiłki" to jeden mały, rudy, chudy, żylasty i kościsty Kot-Radiotelegrafista o imieniu Cinnamon (zwany Koteckiem) i wadze 1650 g.

niedziela, 11 listopada 2012

Falka vs Predator

Agent F.A.L.K.A. do Dowódcy Zespołu Szybkiego Reagowania w Kwadrancie Theta 
Czas: 11 listopada 2012 r. godzina 10.08.51 czasu miejscowego (cz.m.). 
Miejsce: Ziemia, trzecia planeta Układu Słonecznego, Kwadrant Alpha, Galaktyka Drogi Mlecznej, Ramię Oriona, 28 000 lat świetlnych od centrum Galaktyki. 


Zdarzenie
10 listopada cz.m. zaobserwowałam niepokojące zaburzenia optyczne w naszej Bazie. Zaburzenia były charakterystyczne dla gatunku Yautja znanego powszechnie jako Predator

Podjęłam natychmiastowe działania maskujące, lokalizujące i ofensywne. 



Kamuflaż 

Wykorzystałam wrodzone predyspozycje w zakresie kamuflażu związane z umaszczeniem futra. Wykorzystałam także sztukę upodabniania się do elementów wyposażenia oraz schowki znane mi z wcześniejszej penetracji terenu Bazy. 

Lokalizacja 
Lokalizacja została przeprowadzona za pomocą narzędzia "laserowe oczy". Byle Yautia nie może się mierzyć pod tym względem z przedstawicielami naszego gatunku. Laserowe oczy niwelują wszelkie techniki kamuflażu stosowane przez Predatorów. 



Atak
Działania ofensywne ograniczyły się do błyskawicznego ataku z wysokości. Zaatakowany Predator nie był w stanie uciec ani obronić się. 

Wykorzystanie technik: skumulowana siła skoku czterema łapami w jeden punkt, owijanie wokół szyi, wbijanie pazurków.

Agentka przyznaje ze wstydem, że nie udało jej się powstrzymać od zabawy Predatorem. 


Podsumowanie 
Powodzenie akcji jest wypadkową następujących czynników: szybkość rozpoznania sytuacji, natychmiastowa akcja, predyspozycje naturalne - kamuflaż, laserowe oczy, mięśnie mięśnie, kły i pazury, spryt i sprawność Kota oraz taktyczne umiejętności wypracowane w trakcie standardowego szkolenia Agenta. 



Zachowanie tajności 
Oni jak zwykle niczego nie zauważyli. Dziwili się jedynie, że wpatruję się w coś co według nich nie istnieje oraz, że znienacka skaczę po ścianach, ramach okiennych, drzwiach. Kamuflaż psychologiczny ponownie odniósł skutek. Niczego nie podejrzewają. 

Także nasz attaché naukowy - Sasza - nie zauważył niebezpieczeństwa i spokojnie drzemał trawiąc. Niech sobie przebywa w błogiej chmurce matematycznych obliczeń nasz astronomiczny geniusz. 

Po akcji zajrzałam do jego łóżeczka i umyłam mu uszy. Nie wolno go stresować. Jego umysł jest zbyt cenny.


Podpisane : Agent F.A.L.K.A 

sobota, 22 września 2012

Psychologia ksenogatunków - Canis Saszulinis

To ja - Sasza. Długo się nie odzywałem, bo prowadziłem wytężone badania nad nowym gatunkiem, nieoznaczonym w Kosmicznym Przewodniku. Oni wprowadzili ją do naszej Bazy jak zwykle nie przejmując się kwarantanną, pobraniem próbek, badaniami języka i całą resztą ksenobiologii. To szaleńcy. Mówię Wam.

Nazwa gatunku

Nie znana. Gatunek nie oznaczony w Przewodniku. Korzystając z pierwszeństwa nadaję gatunkowi nazwę Canis Saszulinis. Jako odkrywcy wszak przysługuje mi prawo a nawet powiem wprost - mam obowiązek zostać ojcem chrzestnym tego zagubionego w Kosmosie gatunku. Saszulinis - brzmi skromnie lecz jednocześnie jest w tym pewne dostojeństwo i szlachetność. A Canis jakoś tak mi się przyplątało i nawet pasuje. Oni mówią na badanego osobnika: Krecia. Żenujące.

Fenotyp


Nie za duża. Pękata. Wyłupiaste oczy. Tułów wydłużony. Ciało pokryte sierścią. Cztery krzywe kończyny plus ogon. Dwoje ruchomych uszu. Twarzoczaszka wydłużona w kształcie obrośniętego czarnym włosiem ołówka czy może kredki.

Zachowanie

Zdiagnozowane ADHD oraz syndrom wirującego ogona.



Przekonania religijne

A to najciekawsze. Osobnik uważa, że Oni są bogami. HA HA HA!


Cechy psychiczne i intelekt



Badania i eksperymenty prowadziłem Ja Sasza oraz Agentka F.A.L.K.A. Poniżej zamieszczam obserwacje i wnioski.

Agentka F.A.L.K.A. przeprowadziła badania obejmujące reakcję osobnika gatunku Canis Saszulinis na działania bezpośredniej agresji.

Osobnik w zaskakujący sposób reaguje na podejmowane działania.
Nie rozumie praktycznie żadnych kierowanych do niego sygnałów. Syczenie, prychanie, stroszenie ogona, galop bokiem do ofiary, pacanie łapą - nie wywołują żadnej sensownej reakcji. Trudno stwierdzić, czy to wynik nie zrozumienia komunikatu czy głuchoty. Rzecz do zbadania. Skok na twarzoczaszkę z unikiem w ostatniej chwili został przez osobnika całkowicie zignorowany.

Wtedy do akcji wkroczyłem Ja - Sasza. Zastosowałem wysublimowane metody terroru psychicznego.

Jako następuje:
1. diaboliczne zastyganie w jednej pozycji z głową skierowaną w stronę legowiska osobnika (nuda - trochę przysypiałem ale osobnik się nie zorientował)
2. złowieszcze wpatrywanie się w oczy osobnika (bez mrugania)
3. skradanie się i niuchanie po uszach (Fuj. Ale czego się nie robi dla nauki.)
4. niepokojące, miarowe stukanie drzwiami od szafki (w której Oni przetrzymują karmę - dranie).

Po kilku dniach stosowania naukowo opracowanych metod nacisku psychicznego, osobnik się załamał. Nerwowo kłapał paszczęką i z byle powodu uciekał do Onych, chowając się pod nogami lub wciskając czarny nos gdziekolwiek, byle uciec od mojego złowieszczego spojrzenia.


Podpisane:
Złowieszczy Sasza.






środa, 15 sierpnia 2012

Pozdrowienia z mgławicy NGC 3372

Dostaliśmy kartkę z pozdrowieniami od Rusłana. Pięknie się chłopak prezentuje na tle jednej z największych i najpiękniejszych mgławic.

Rusłanek i  Mgławica Carina.

7 i pół tysiąca lat świetlnych od Ziemi. Wielkość prawie 300 lat świetlnych. Matecznik młodych, jasnych gwiazd. No i wspaniała Eta Carinae - błękitny nadolbrzym świecący z mocą 5 milionów Słońc.

Ech - wysoko i daleko chłopak zaszedł. Aż się w głowie kręci, gdy próbuję sobie to wyobrazić. Żeby ewokować taaaką! mgławicę potrzebny jest naprawdę ogromny kawał wołowiny - zadumał się Sasza.

piątek, 3 sierpnia 2012

Świat należy do mnie! I dolina Koordy.

Raport okresowy nr 168 agenta F.A.L.K.A


16 października 2002 roku, czas lokalny, Ziemia - trzecia planeta Układu Słonecznego, Galaktyka Drogi Mlecznej, Ramię Oriona, 28 000 lat świetlnych od centrum Galaktyki. 

Szkic poglądowy pokazujący wygląd Libla z tyłu. 
Zgodnie z zaleceniem Wysokiej Rady Bezpieczeństwa kontynuuję przegląd lokalnych źródeł pisanych.

Pierwsza, zdumiewająca obserwacja to częstotliwość i różnorodność kontaktów z innymi gatunkami zamieszkującymi te i inne Kosmosy. Praktycznie wszystkie źródła wspominają o takich kontaktach. Zadziwiające, że Oni mieszkając na takim zakupiu kosmosu (pardon my French) mają tak bogate kontaty z Nieziemcami.

Jako, że moje źródła są ograniczone do biblioteczki dwójki moich własnych, adoptowanych Onych, dopuszczam możliwość, że są one wybiórcze. Być może tendencyjne. Zastanawiam się, czy Oni nie mają przebłysków intuicji  na temat mojej prawdziwej natury i misji.

Dodatkowo Oni zupełnie nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństw związanych z kontaktem z Nieziemcami! Sto procent zaufania. Poniżej znajduje się fragment jednego ze źródeł, opisującego kontakt z niezwykle niebezpieczną rasą, która zasiedla każdą w miarę nadającą się do życia planetę i bezwzględnie wykorzystuje gatunki zastane!

Załączam fragment jednego z ciekawszych źródeł na jakie natrafiłam. Niniejszy fragment został podpisany przez agenta KUTTNERHENRY.

Wszelkie podobieństwo opisanych istot do innych gatunków (równie puchatych, z dużymi oczami, lubiących pić mleko z filiżanek za pomocą różowych języczków i zupełnie nie mających nic wspólnego z tymi bezwzględnymi najeźdźcami z Kosmosu) jest przypadkowe i nawet wcale niepodobne.

Podpisane przez Agent F.A.L.K.A.

Lible zaczęły podskakiwać niecierpliwie.

- Na dworze wczoraj było zimno - powiedział jeden z nich z wyrzutem. - Powinieneś był nas wpuścić. Świat należy do nas. Długa końska twarz Galleghera wydłużyła się jeszcze bardziej.

-Więc tak. Skoro zbudowałem machinę czasu, choć wcale tego nie pamiętam, zapewne pojawiliście się tu z jakiegoś innego czasu. Mam rację?

- Oczywiście - przytaknął jeden z Libli. - Pięćset lat czy coś koło tego.
- Ale wy nie... jesteście ludźmi? To znaczy, my się w was nie przekształcimy?
- Nie - powiedział najgrubszy Libl z zadowoleniem. - Wam trzeba by było tysięcy lat, abyście mogli stać się gatunkiem dominującym. My jesteśmy z Marsa.
- Mars... przyszłość. O! Mówicie... po angielsku?
- W naszych czasach na Marsie są Ziemianie. Czemu nie? Czytamy po angielsku, mówimy, wszystko wiemy.

Gallegher mruknął coś pod nosem.

- I jesteście rasą dominującą na Marsie?
- No, niezupełnie - jeden z Libli zawahał się. - Nie na całym Marsie.
- Nawet nie na połowie - dodał inny.
- Tylko w Dolinie Koordy - obwieścił trzeci. - Ale Dolina Koordy jest ośrodkiem Wszechświata. Bardzo wysoka cywilizacja. Mamy książki. O Ziemi i tak dalej. Nawiasem mówiąc, chcemy podbić Ziemię.
- Naprawdę? - zapytał Gallegher machinalnie.
- Tak. Nie mogliśmy tego zrobić w naszych czasach, rozumiesz, bo Ziemianie nie chcieli nam pozwolić, ale teraz pójdzie łatwo. Wszyscy będziecie naszymi niewolnikami - powiedział Libl błogim tonem. Miał około trzydziestu centymetrów wzrostu.

- Macie jakąś broń? - zapytał dziadek.
- Nie potrzebujemy jej. Jesteśmy mądrzy. Wiemy wszystko. Nasza pamięć jest bardzo pojemna. Możemy zbudować dezintegratory, miotacze termiczne, statki kosmiczne...

- Nie możemy - odrzekł inny Libl. - Nie mamy palców. - To była prawda. Lible miały tylko kosmate łapki, dość nieprzydatne, pomyślał Gallegher.
- No to - powiedział pierwszy Libl - zmusimy Ziemian, żeby zbudowali nam broń.

Dziadek golnął sobie whisky i zadygotał.

- Czy zawsze zdarzają ci się takie rzeczy? - zapytał. - Wiedziałem, że z ciebie ważny uczony, ale myślałem, że uczeni robią trzepaczki do atomów i inne takie. Na co komu machina czasu?
- Ona nas przyniosła - powiedział Libl. - Ach, cóż to za szczęśliwy dzień dla Ziemi.
- To zależy - powiedział Gallegher - od punktu widzenia. Zanim wyślecie ultimatum do Waszyngtonu, może mógłbym was czymś poczęstować? Może spodeczek mleka, czy co?
- Nie jesteśmy zwierzętami! - oburzył się najgrubszy Libl. - Pijemy z filiżanek, słowo!

Gallegher przyniósł trzy filiżanki, podgrzał trochę mleka i rozlał. Po chwili wahania postawił filiżanki na podłodze. Dla tych niewielkich stworzonek stoły były o wiele za wysokie. Piszcząc uprzejmie "dziękujemy" Lible ujęły filiżanki w tylne łapki i zaczęły chłeptać mleko długimi, różowymi języczkami.

- Dobre - powiedział jeden.
- Nie gadaj z pełnymi ustami - skarcił go najgrubszy, który wyglądał na szefa.